Nasze tegoroczne wakacje to już wspomnienia aczkolwiek wciąż gorące. Pisałam już o lagunie Balos i wyspie Gramvousa. Dzisiaj chcę Wam opowiedzieć o Chania, drugim co do wielkości mieście na Krecie. Do Chania można przylecieć samolotem na lotnisko Chania, oddalonego od miasta o około 15 km. My lecieliśmy z Poznania. Jednak najpierw spędziliśmy tydzień w Platanias, a potem wróciliśmy do Chania. Czułam po prostu, że musimy zwiedzić to miasto i poświęcić mu kilka dni.
Zainstalowaliśmy się w hotelu Cretan Renaissance. Bardzo fajny hotel z przylegającą restauracją, w której kosztowaliśmy kreteńskich pyszności. Okna naszego pokoju wychodziły na Port Wenecki. Wspaniałe uczucie budzić się codziennie do takiego widoku.
Chania to stare, rustykalne miasteczko. Krótkie i wąskie uliczki przypominają Wenecję. I nic w tym dziwnego, bo przecież w starożytności Chania była jednym z portów weneckich. Dzisiaj z Portu Weneckiego zostały ruiny murów. Można się nimi przespacerować i dość do latarni morskiej.
Latarnia morska… Widać ją z każdego miejsca w Chania. Na przeciwko latarni oczywiście na stałym lądzie znajduje się Muzeum Morskie Krety.
Zwiedzając muzeum nie trudno było spojrzeć przez otwarte okna i podziwiać majestatyczną budowlę. Jest to jedna z najstarszych latarni morskich na świecie. Podziwiałam ją każdego poranka z okien naszego hotelu.
Chania zachwyca! Znajdziecie tu mnóstwo urokliwych tawern. Najpopularniejsze są te z obłędnym widokiem na turkusowe wody Morza Śródziemnego. Mnie zadziwił fakt, że kolor morza jest taki nasycony. Wszystkie zdjęcia jakie zrobiłam i opublikowałam na blogu są w oryginalnej wersji.
Oprócz Portu Weneckiego jest tu też wiele innych zabytkowych budowli, w tym Meczet Janczarów, czy ruiny fortecy Firka, które bezpośrednio przylegają do Muzeum Morskiego Krety.
Uwielbiam spacery po małych rustylanych uliczkach. Nigdy nie wiadomo na co można trafić. Domy są stare, niektóre nawet bardzo, ale mają w sobie wiele uroku. Osobiście uwielbiam taką „shabby shic” architekturę. W mieście jest wiele wykopalisk. Czasami miałam wrażenie, że są to jakieś ruiny do zagospodarowania, które w rzeczywistości są starożytnimi wykopaliskami w środku miasta.
Mimo upałów ulice toną w zieleni. Przytulne tawerny zajmują ciasne uliczki lub rozciągają się w postaci dziedzińców. Drzewa to pewne schronienie przed słońcem. Wierzcie mi, że po całym dniu w słońcu przyjemnie jest przycupnąć gdzieś w cieniu i po prostu trochę odetchnąć od skwaru.
Kręte, wąskie uliczki są tu często często zakończone schodami. Jakby nie było miasto mieści się na skalistym wybrzeżu i jest otoczone górami. Domy po obu stronach ulicy zbliżają się do siebie dachami. To również w pewnym stopniu schronienie przed słonecznymi promieniami.
Piękne zauki, kręte uliczki i brukowe schody
Uliczki pełne sklepików. Wejścia ozdobione kwiatami , czy ziołami w doniczkach. Tradycyjne greckie akcenty.
Piękne atelier artystyczne. Uwielbiam odwiedzać takie zakamarki…
Kolejna miejsce, w którym utknęłam sporo czasu. Było na co popatrzeć… i w końcu wyszłam z parą ślicznych kolczyków.
Codziennie odkrywaliśmy nowe miejsca. Bardzo podobała mi się ta ulica. Było już późno, ale wciąż bardzo ciepło.
Zwiedziliśmy również Muzeum Morskie Krety, które jest położone na terenie twierdzy Firka. Twierdza została wybudowana w celu ochrony przed najeźdźcami. Nie wytrzymała ona jednak najazdu tureckiego. Z twierdzy rozciąga się malowniczy widok na Port Wenecki marinę.
Port Wenecki, a za ruinami murów marina. W oddali roztaczają się Góry Białe.
Podróż dla mnie to również kulinarna przygoda. Jedliśmy w różnych restauracjach. Ja i małżonek jesteśmy fanami ryb i owoców morza, ale też spróbowaliśmy beef Stifado oraz prawdziwie grecką zapiekankę – musaka.
Grecy mają pyszne przystawki. Warto więc zamówić kilka przystawek zamiast dania głównego. Greckie meze, czyli tibitz to cukiniowe kulki, które przyrządziłam po powrocie z Krety. Próbowaliśmy też grillowane kiełbaski, sałatkę z grillowanego bakłażana, grillowane halloumi w słodko kwaśnym sosie z moreli i oczywiście grecką sałatkę z feta.
Bardzo mi smakowały smażone kalmary, gołąbki z liści winogron oraz nadziewane i smażone kwiaty cukinii. Ponadto wypróbowaliśmy różnego rodzaju piwa.
Tradycją też jest, że szef restauracji zaprasza na poczęstunek w postaci raki i czegoś słodkiego. Bardzo mi smakowało ciastko polane różanym syropem. W przyhotelowej restauracji zostaliśmy poczęstowani raki smaku róży.
Tak więc Chania zdobyta! Nie powiem, że cała Kreta, choć już co nieco zobaczyliśmy. Długo czekałam na tą podróż, ale w końcu się doczekałam!